Eleanor Catton ma 28 lat. Mieszka
w Nowej Zelandii ze swoim partnerem, poetą. Ma na swoim koncie, ciepło przyjętą
przez krytyków, powieść The Rehearsal.
Zaraz później, zasiada do swojego komputera aby napisać powieść, na
którą ma ciekawy pomysł. The Luminaries
przynosi jej znowu uznanie krytyków, ale również zachwyty coraz liczniejszej grupy
czytelników. W końcu zostaje uhonorowana Nagrodą Bookera. Jury, miało ponoć,
nie lada orzech do zgryzienia z wytypowaniem zwyciescy w 2013 roku. Jednak
trzykrotna lektura The Luminaries,
zapewniła zwycięstwo, najmłodszej nominowanej, za najdłuższą powieść w historii
Nagrody Bookera.
Z lękiem przed rozmiarem książki,
ale też z wielkim zainteresowaniem przystąpiłam do lektury, słusznie
spodziewając się, że zajmie mi to znaczną część kwietnia. Miałam też pewne
obawy co do zabiegów formalnych jakie zastosowała autorka. Zawsze w takich
wypadkach obawiam się przerostu formy nad treścią. Szybko się okazało, że
wszystkie moje obawy i leki były bezpodstawne i czeka mnie po prostu wiele
godzin mądrej, wspaniałej rozrywki.
Młodziutki Walter Moody przybywa
do miasteczka Hokitika w Nowej Zelandii, podczas panującej tam gorączki złota.
Jego również przywiodła tu chęć zdobycia fortuny. Wieczorem udaje się do
hotelowej palarni i przypadkowo trafia na tajne zgromadzenie dwunastu mężczyzn,
debatujących na temat serii niewyjaśnionych zbrodni, które wstrząsnęły okolicą.
Bajecznie bogaty młodzieniec ginie bez śladu, prostytutka próbuje popełnić
samobójstwo, samotny mężczyzna zostaje odnaleziony martwy w swojej chacie,
gdzie wkrótce odkryto wielką fortunę. Losy dwunastu ludzi są powiązane ze sobą
i jak się okazuje również z tajemniczymi wydarzeniami. Nawet Walter Moody,
który dopiero co przybył do miasta ma w tej sprawie coś do powiedzenia i staje
się trzynastym członkiem grupy.
Przez kolejne rozdziały śledzimy
zagmatwane losy tych kilkunastu osób i powoli odkrywali tajemnicę. A urozmaicą
nam to zwroty akcji typu, odnalezienie rodzeństwa, pomylony bagaż, tajemniczy
ładunek na statku, spotkanie po latach. Nastrój podkręci seans spirytystyczny,
a wzburzone nerwy ukoimy dawką laudanum lub zanurzymy się w opiumowym dymie.
Brzmi interesująco, prawda?
Konstrukcja książki przedstawiona
jest graficznie na okładce. Każda kolejna część jest krótsza od poprzedniej
dokładnie o połowę. Sprawia to, że akcja się stopniowo zagęszcza i nabiera
tempa. Każdy bohater ma przypisane sobie ciało niebieskie i działa zgodnie z jego
ruchami na firmamencie. Każda kolejna część zaczyna się od horoskopu. Może się to wydawać
dziwne, a nawet sztuczne ale tak nie jest. Catton udało się napisać ciekawą
historię i przeprowadzić z sukcesem swój zamiar konstrukcyjny. Książka dużo by
straciła gdyby została napisana w bardziej tradycyjny sposób. Ale są tez
niestety minusy takiego posunięcia. Pewnych bohaterów polubiłam bardziej od
innych, bardziej mnie zainteresowali. Niestety ich wątki nie mogły się bardziej
rozwinąć. To duża wada całej książki. Walter Moody, który, wydawać by się
mogło, jest jednym z głównych bohaterów, wzmiankowany jest bardzo rzadko. Jego
historia nie jest dostatecznie dobrze rozwinięta, autorka zasiała ziarno
zainteresowania, sprawiła, że go polubiłam, rozumiałam i nagle porzuca go na
środku pustkowia i nic więcej o nim się nie dowiemy. Podobnie wątek Toma
Balfoura. Postać, na początku książki zajmująca istotną pozycję, później nam
znika, a ja sądziłam, że razem z Moodym mają zadatki na detektywów, którym uda
się rozwikłać zagadkę zbrodni, które wstrząsnęły miastem.
Pisanie The Luminaries Eleanor
Catton poprzedziła długimi przygotowaniami. Włożyła dużo pracy w śledzenie
historycznego położenia gwiazd, zodiaku, wpływu układu gwiazd na charakter
człowieka. Sama jak przyznała w wywiadzie nie wierzy w horoskopy, jednak taka
idea wydała jej się interesująca i postanowiła tak się zabawić tworząc swoich
bohaterów. Jednak dla osoby, która nie zna się na tym, zamieszczone horoskopy
nie ujawnią żadnych dodatkowych informacji.
Autorka wzorowała się na
literaturze wiktoriańskiej. Głównie na Dickensie. Podobno przez dwa lata
zaczytywała się w książkach z tej epoki i robiła notatki. Znajdziemy tu więc
wiele typowych elementów dla tego gatunku, chociaż zabrakło ducha
autentyczności. Innymi słowy, czytelnik wie, że ma mu to przypominać powieść
wiktoriańską, ale tego nie czuje. Przynajmniej ja tak miałam…
Mimo wszystko, jak dla mnie,
książka jest bardzo dobra. Jestem pod ogromnym wrażeniem talentu tej młodej
dziewczyny i zamierzam wrócić za jakiś czas do tej powieści. Myślę, że fajnie
byłoby przeczytać polską wersję, będę więc na nią czekała z niecierpliwością. A
póki co wszystkim polecam The Luminaries.
Akurat zbliża się weekend majowy, będzie dobra okazja żeby sięgnąć po grubą
książkę.
Moja ocena: 5/6