Dzisiaj mija 28 lat od katastrofy
jądrowej w Czarnobylu. Wybuch reaktora spowodował skażenie na obszarze Ukrainy,
Rosji, a największe, na Białorusi. Radioaktywna chmura z wiatrem przemieściła
się nad większą część Europy. W chwili wybuchu miałam niespełna 2,5 roku, więc
osobistych wspomnień, na temat tego wydarzenia, nie posiadam. Nie pamiętam
nawet jak smakował płyn Lugola.
Swietłana Aleksijewicz zbierała
materiał do książki o „świecie Czarnobyla” przez 20 lat. „Piszę i kolekcjonuję
codzienność – uczuć, myśli, słów. Staram się wychwytywać życie codzienne
duszy”. W Czarnobylskiej modlitwie
autorka całkowicie oddaje głos swoim bohaterom: mieszkańcom Czarnobyla i
okolicznych miejscowości, żonom strażaków, którzy jako pierwsi pojechali do
elektrowni, żonom likwidatorów skutków katastrofy, ludziom, którzy wrócili do
swoich domów w zakazanej strefie.
Jak mówi jedna z bohaterek, to opowieść o miłości i śmierci.
Wstrząsające świadectwo osób, których świat runął całkowicie w nocy 26 kwietnia
1986 roku. Ale nie tylko. Jest to także opowieść o „człowieku czarnobylskim”, o
tym co się zmieniło. „W ciągu jednej nocy przenieślismy się w inne miejsce w
historii. Wykonaliśmy skok w nową rzeczywistość, której nie była w stanie ogarnąć
nie tylko nasza wiedza, ale nawet wyobraźnia”.
Władza zawiodła ludzi, którzy tak
w nią wierzyli i ufali. To, co czytamy, na stronach tej książki, o wydarzeniach
tuż po wybuchu jest wprost nie do pojęcia. Nie dość, że nie poinformowano o tym,
co naprawdę się zdarzyło, to jeszcze celowo wprowadzano w błąd żeby nie siać
paniki. Pamiętajmy, że trwała wtedy zimna wojna. Władze radzieckie nie chciały
się przyznać przed światem do czego doszło. Ludność początkowo uspokajano, że
to tylko pożar, nic poważnego, należy tylko myć ręce przed jedzeniem. Wysyłano
ekipy strażaków, pilotów, żołnierzy do gaszenia pożaru, likwidowania skutków i
zabezpieczenia reaktora i nie dopuszczenia do dalszych eksplozji, czy wycieku.
Ci młodzi ludzie, często ochotnicy, byli zupełnie nieprzygotowani i nie
posiadali odpowiedniego wyposażenia. Nie mieli żadnej lub prawie żadnej ochrony,
poza spożywaną w dowolnych ilościach wódką. Ludności nie poinformowano jak się
zachować.
Utkwił mi taki obraz z tej
książki: przyjechała ekipa filmowa z Zachodu. Ubrani, jak kosmonauci, w stroje
ochronne, maski, nawet kamerę mieli specjalnie zabezpieczoną.Towarzyszyła im
tłumaczka, młoda dziewczyna, w letniej sukience i klapkach… Świadczy to też o
mentalności. Dla tych ludzi, ktoś w masce to był tchórz. Ktoś w tej książce
powiedział, że w Rosji nigdy nie będzie dobrych dróg, ale nigdy nie zabraknie
bohaterów. „Jeden z nas tchórzył, bał się wyłazić z namiotu, spał we
własnoręcznie zrobionym gumowym kombinezonie. Tchórz! Wyrzucili go z partii”. Dużo i w nas tej słowiańskiej duszy…
Ludzie nie rozumieli tego nowego
rodzaju zagrożenia. Okolice elektrowni to tereny rolnicze, ludność wiejska,
niewykształcona. Była wiosna, wszystko kwitło, zbliżała się Wielkanoc. Nie było
żadnych bomb, Amerykanów z karabinami, żadnego oczywistego, widocznego wroga. A
mówią im, że wszystko jest skażone, zatrute. Nie mogą pić mleka od swojej
krowy, czy jeść warzyw z przydomowej grządki. Nie byli w stanie tego pojąć.
Wszystkich trzeba było ewakuować. Ludzie musieli opuścić swoją ziemię, dom,
WSZYSTKO. 4 km od elektrowni znajdowało się pięćdziesięciotysięczne miasto
Prypeć. Teraz nie mieszka tam nikt, las pochłania niszczejące zabudowania.
Niesamowite miasto widmo, które od 2005 roku stało się atrakcją turystyczną.
Skażone rzeczy i sprzęty trzeba
było zakopać w specjalnie przygotowanych mogilnikach. W praktyce wyglądało to
tak, że kopano dół byle gdzie, nie zważając na wody gruntowe. Bardzo szybko
pojawili się jednak szabrownicy, splądrowali mogilniki, domy przesiedlonych,
instytucje i wszystko szło na sprzedaż. Także do Polski. To samo z wykopanymi
tuż po katastrofie ziemniakami, burakami, mięsem…
Zastanawialiście się czasami jak
wyglada zona obecnie? Początkowo tam
gdzie skażenie było największe, w promieniu ok. pół km od elektrowni, umarło
wszystko, cała roślinność i zwierzęta. Z czasem, poziom promieniowania spadł,
choć nawet obecnie i jeszcze przez kilkaset lat będzie bardzo wysoki, i życie
się odrodziło. Paradoksalnie, jest ono obecnie bardziej bujne niż 30 lat temu.
Żyją tam gatunki zwierząt, których poprzednio nie było. Dziki, lisy, wilki,
jelenie, niedźwiedzie, a nawet żubry wiodą tam żywot nie zakłócany przez
działalność człowieka. Naukowcy prowadzą tam intensywne badania, ale wciąż jest
więcej pytań niż odpowiedzi. Wiadomo, że organizmy żyjace na terenie o stałym,
niezbyt wysokim (względnie) poziomie promieniowania, uruchamiają mechanizmy
obronne. Dzięki nim mogą przetrwać i się rozwijać. Z resztą, wiadomo, że są
miejsca na ziemi (m.in. w Brazylii i Iranie), gdzie poziom naturalnego
promieniowania jest znacznie wyższy niż obecnie w strefie zamkniętej, a mimo to
kwitnie tam życie, mieszkają tam ludzie i mają się dobrze, a procent
chorujących na raka jest nawet niższy, niż w miejscach o niższym
promieniowaniu. Okazuje się też, że organizmy, odcięte całkowicie od
promieniowania, w warunkach laboratoryjnych, nie były w stanie przetrwać.
Wiele ludzkich nieszczęść można
było uniknąć, gdyby władze radzieckie zachowały się w 1986 roku, tak, jak
powinny. Jakże inaczej wszystko przebiegło w Fukushimie, kilka lat temu. W
Zwiazku Radzieckim preparaty z jodem podano zagrożonej ludności dopiero miesiąc
po katastrofie, dla porównania w Polsce łykalismy płyn Lugola trzy lub cztery
dni po katastrofie. „To jest kraj władzy,
a nie ludzi. Życie ludzkie ma zerową wartość. Proponowaliśmy… Bez
ogłoszeń, bez paniki… Po prostu dodawać preparat jodowy do wody pitnej, do
mleka… W mieście było przygotowane siedemset kilo preparatu. No i zostało w
magazynach… W rezerwie. Gniewu z góry lękano się bardziej niż atomu”.
Co będzie dalej? Sarkofag
pokrywający reaktor czwarty jest nieszczelny i tak naprawdę nie wiadomo, co
dzieje się w środku. W 2015 roku Ukraina ma przystąpić do budowy osłony o
nazwie „Arka”. Ma ona przetrwać sto lat.
Są plany stworzenia wysypiska odpadów radioaktywnych. Naukowcy życzyli
by sobie żeby powstał w zonie rezerwat przyrody z solidną bazą dla badań
naukowych.
Wracając do Czarnobylskiej modlitwy, uważam, że tę książkę powinien przeczytać
każdy. To powinna być lektura obowiązkowa w szkole średniej. Owszem, jest to
trudna książka, nawet bardzo, przyznaję, że uroniłam kilka łez… Ale jest
również bardzo potrzebna. Aleksijewicz jest mistrzynią w ukazywaniu czynnika
ludzkiego. Ludzkiej strony tragedii. To reportaż doskonały!
Moja ocena: 6/6
Wszystkie cytaty pochodzą z:
Swietłana Aleksijewicz, Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz