Nowa książka Johna Irvinga porusza temat lektur, które
pomagają młodym ludziom, nastolatkom dorosnąć, zrozumieć swoje rozterki. Dla
mnie takimi książkami były w pewnym sensie powieści Johna Irvinga. Zaczytywałam
się nimi w liceum, były odskocznią, od czasami szarej, szkolnej rzeczywistości,
bawiły. Może nie uczyły ale z pewnością jakoś wpływały na mój rozwój. Napisane
bardzo przystępnym językiem, mało literackim ale też nie z ulicy, przesycone
seksualnością, humorem, poszukiwaniem swojej tożsamości. Moją ulubioną książką
tego autora był chyba Regulamin tłoczni
win, ale inne również bardzo lubiłam.
Kiedy byłam na studiach wyszła powieść Zanim cię znajdę. Kupiłam ją w oryginale bo akurat dość intensywnie
uczyłam się angielskiego. Until I Find
You stoi teraz na mojej półce jak wyrzut sumienia – nie doczytałam jej do
końca, a bardzo tego nie lubię. Do tej pory tkwi w niej zakładka. Utknęłam na
510 stronie, czyli już za połową, ale jej lekturę do tego etapu też wspominam
jako udrękę. Dlaczego? Myślę, że po latach znalazłam odpowiedź na to pytanie
sięgając po najnowszą powieść Irvinga pod tytułem W jednej osobie.
Tym razem udało mi się wytrwać do końca ale lektura nie była
taką przyjemnością jaką powinna być. Czekałam do końca licząc na to, że jeszcze
na tych stronach odnajdę starego dobrego Irvinga. Nie było go tam...
Książka opowiada o Billym Abbotcie. Narrator jest już
starszym panem i z perspektywy lat opowiada o swoim życiu i o stawaniu się
sobą, z naciskiem na kształtowanie się jego tożsamości seksualnej. Brzmi
interesująco. Co wydarzyło się w życiu młodego, nastoletniego chłopca, że stał
się on biseksualny? W czasach szkoły średniej William przeżywał zauroczenie
swoim ojczymem, kolegą ze szkoły, tajemniczą panną Frost, bibliotekarką, która umiejętnie
podsuwa mu literaturę. Chłopak fascynuje się teatrem amatorskim działającym w
miasteczku, gdzie jego matka jest suflerką, a ciotka i dziadek Harry aktorami.
Dziadek fantastycznie odtwarza wszelkie role kobiece.
Pomysł ciekawy,
niestety realizacja beznadziejna… Fabuła tej książki jest tak oddalona od
życia, od sedna problemu i realizmu jak to tylko możliwe. Nagle okazuje się
bowiem, że wszyscy mieszkańcy małego, amerykańskiego, prowincjonalnego
miasteczka mają problemy natury seksualnej. Okazuje się, że w mieście aż roi
się od osób transseksualnych, biseksualnych, homoseksualnych, transwestytów…
Zapewne autorowi o to chodziło aby przedstawić problem w sposób przerysowany i
komiczny, jednak zrobiło się od tego za gęsto, przestało być zabawnie, a
zrobiło się żałośnie. Granica między zabawnie i żałośnie zawsze jest bardzo,
bardzo cienka. Odważne, prowokacyjne opisy seksu, z których znamy Irvinga, w
tej książce są odpychające.
W książce pojawiają się wątki dobrze znane z innych utworów
tego autora np.: „Wielkie nadzieje” Dickensa, jako najważniejsza książka w
życiu bohatera, czy zapasy.
Billy Abbot wychowywał się bez ojca, ale dużo o nim słyszał,
opowiadał mu o nim jego dziadek, matka i wuj. W końcu Billemu uda się odnaleźć
ojca w Hiszpanii. I co? Okazuje się, że został gejem…
W jednej osobie to próba zwrócenia uwagi na fakt, że ludzka
seksualność posiada wiele odcieni i nawołuje do tolerancji. W moim przypadku
osiągnięto skutek przeciwny do zamierzonego, jeśli jakikolwiek. Chętnie
wymienię tę książkę lub po prostu sprzedam. Na pewno do niej nie wrócę i nie
będę miała do niej sentymentu.
Podsumowując: jeśli zastanawiasz się nad przeczytaniem tej
książki to mogę Ci powiedzieć, że naprawdę nic nie stracisz nie czytając jej.
Mi, fance dawnego Irvinga żal to pisać ale taka jest prawda. To był mój
ulubiony pisarz…
John Irving, W jednej osobie, przeł. M. Moltzan-Małkowska, Pruszyński i S-ka, 2012.
John Irving, W jednej osobie, przeł. M. Moltzan-Małkowska, Pruszyński i S-ka, 2012.