Zdarzyło mi się coś naprawdę niezwykłego.
Czytając książkę miałam wrażenie, że ktoś spisał moje poglądy i refleksje i
wyraził je słowami lepiej niż ja bym potrafiła to zrobić. Nie tylko z tego
powodu uważam książkę Nic nie zdarza się przypadkiem Tiziano Terzani za doskonałą.
Terzani włoski dziennikarz, podróżnik,
korespondent wojenny. Przez wiele lat mieszkał w Azji. Bystry obserwator
rzeczywistości, dowiaduje się w wieku 60 lat, że ma raka. Jedzie więc do Nowego
Jorku, do renomowanego ośrodka, zajmującego się leczeniem raka. W rękach
najlepiej wykształconych specjalistów, posługujących się najnowocześniejszym
sprzętem, pacjent jest poddawany terapii chirurgicznej, przyjmuje chemioterapię
i radioterapię. Wielka chęć życia spowodowała, że pomimo, że Terzani wybrał
medycynę zachodnią, coś go znowu gnało w świat, w poszukiwaniu lekarstwa na
raka i terapii alternatywnych. Podróżujemy razem z Terzanim i obserwujemy świat
jego oczami. Dzięki „lekarzom” i uzdrawiaczom jakich spotykamy po drodze
dowiadujemy się, że istnieje wiele podejść do choroby i leczenia. Większość
terapii alternatywnych podchodzi do człowieka holistycznie, choroba jest
wynikiem zachwianiem wewnętrznej równowagi, więc leczenie polega na
przywróceniu tej równowagi. Sposoby na to są rozmaite.
Terzani uczy się qigong, odwiedza we Włoszech
słynnego homeopatę, wyrusza do Azji. Spotyka specjalistów od ajurwedy, robi
kurs reiki, w Tajlandii poddał się modnej terapii polegającej na oczyszczaniu
jelita grubego, był pierwszym pacjentem Piramidy Azji na północy Filipin,
spędził tydzień z zielarzem-magiem, poznał obrzydliwie bogatego Chińczyka w
Hongkongu, który postanowił przed śmiercią pozostawić ludzkości lekarstwo na raka,
była też muzykoterapia, Terzani próbuje również znaleźć odpowiedź na pytanie
„Kim jestem?” przebywając przez trzy miesiące w aśramie w Indiach. W końcu
trafia do samotni w Himalajach, gdzie szuka spokoju wewnętrznego. Podczas tej
podróży odkrywa, jak wielką moc ma nastawienie psychiczne pacjenta i wiara w
siłę terapii.
Choroba paradoksalnie nie jest czymś tylko
złym. Pozwala Terzaniemu zatrzymać się w biegu, wyrwać z codziennego kieratu i
przyjrzeć się sobie. Wreszcie okazało się, że ma czas na długie spacery i
czytanie. Choroba zmienia życie Terzaniego na lepsze, odnajduje swoją drogę i
może bardzo świadomie przygotować się do odejścia.
Pobyt w Nowym Jorku daje Terzaniemu również
możliwość przyjrzenia się z dystansu, dziennikarskim okiem nowoczesnemu stylowi
życia, za którym podąża cały świat. Widzimy kraj głębokich podziałów między
bogatymi a biednymi, kraj gdzie rodzina nie jest już żadną wartością, ludzie są
coraz bardziej samotni i nieszczęśliwi, kraj, w którym nikt nie jest tym za
kogo się uważa i wiedzie życie tymczasowe. Powiększa się rzesza młodych ludzi,
którzy przegrali wyścig szczurów, wypadli poza margines życia społecznego.
Ameryka jawi nam się jako Gułag tylko z lepszym jedzeniem (określenie
taksówkarza wiozącego Terzaniego do szpitala). Ludzie pracują od świtu do nocy
żeby zapewnić sobie jako takie życie. Rosną nasze potrzeby, ciągle czegoś
chcemy, musimy coś mieć, więc musimy pracować więcej. A korzyści z wypruwania
sobie żył przez rzesze ludzi czerpie tak naprawdę tylko garstka. Ludzie stają
się robotami, coraz mniej świadomymi, bo kto ma teraz czas myśleć, zadawać
sobie pytanie „Kim jestem?”
Jakiś czas po przeczytaniu jadąc samochodem
słyszałam w radio audycję o książkach i Internecie. Ludzie dzwonili do studia i
mówili, że szukają informacji tylko w Internecie, bo to szybko i łatwo, a kto
teraz ma CZAS na to żeby iść do biblioteki i wertować książki. Nie wspominając
już o czytaniu dla przyjemności. Pomyślałam, że z jednej strony to jest tylko
wymówka, jeśli ktoś lubi czytać to zawsze znajdzie na to czas. O tym wiemy.
Ktoś mówi, że nie ma kiedy czytać, ale świetnie zna fabułę i najnowsze
wydarzenia z wszystkich durnych seriali plus plotki o aktorach. Z drugiej
jednak strony ulegamy tej modzie na gonitwę. Ciągle nam się spieszy, ciągle pracujemy.
To teraz takie modne, trendy.
Zdenerwowała mnie ta audycja i zmieniłam
stację. I znowu bingo – rozmowa o wieku emerytalnym. Pracujmy coraz dłużej! Do
samej śmierci. Po co nam jałowe życie na emeryturze, mamy się zajmować na
starość wnukami? Skąd! Odkryjmy drugą młodość. Uprawiajmy sporty, romansujmy,
uprawiajmy seks w wieku stu lat i PRACUJMY. Zagłuszajmy do ostatniej chwili
swoją świadomość. Po co nam czas na myślenie, proste cieszenie się życiem,
czytanie.
Zastanawiam się kto nam indukuje takie
potrzeby? Pewnie rynek, wszystko jest towarem na sprzedaż. Nowoczesny styl
życia powoduje choroby, których leczenie jest również usługą na sprzedaż. I to
bardzo dochodową. Terzani potrzebował ciężkiej choroby, zagrożenia życia żeby
zdać sobie sprawę, że sam jest trybikiem w tej maszynie. Od zachorowania
przestał być dziennikarzem, a skupił się na sobie. Ostatnia podróż po świecie
stała się tak naprawdę jego największą wewnętrzną podróżą.
Nie dajmy się zwariować!
Napisałam na wstępie, że Nic nie zdarza się
przypadkiem to książka doskonała. Uzasadnię to w punktach:
1. Dobrze się czyta = jest
dobrze napisana;
2. Ma wartość informacyjną
– dowiadujemy się czegoś nowego;
3. Zapewnia rozrywkę –
niebezpiecznie wciągająca rzecz;
4. Skłania do refleksji.
Książka ta sprawiła, że zastanowiłam się nad
swoim czasem i dostrzegłam wiele dobrego w mojej obecnej sytuacji. W pewnym
stopniu mnie to zmieniło. To wielka wartość tej książki. Dlatego serdecznie ją
polecam wszystkim miłośnikom książek, a także tym wszystkim ścigającym się
szczurom. Książka ma 718 stron. Może ktoś jednak znajdzie trochę czasu, a
przede wszystkim chęci żeby zastanowić się nad swoim życiem, postępem, który
wiedzie nas na manowce i wieloma innymi kwestiami.
Moja ocena 6/6
I jeszcze garść cytatów z książki:
- Dlatego podróżowanie niczemu nie służy.
Jeśli ktoś nie ma nic w środku, nie znajdzie też nic na zewnątrz. Daremnie
szukać po świecie czegoś, czego nie można odnaleźć w sobie.
Wspaniałe te wizje Stworzenia! Stworzenie,
które staje się teraz, które staje się nieustannie. Nie stworzenie zagubione w
czasie, dokonane w sześć dni. Nie mężczyzna stworzony przed kobietą! I nie
człowiek stworzony na obraz i podobieństwo stworzyciela! Naprawdę jest zupełnie
odwrotnie: to człowiek wymyślił stworzyciela na swój obraz i podobieństwo.
Czymże innym może być, jeśli nie projekcją „Ja” i jego namiętności, ów bóg
różnych religii, zazdrosny o innych bogów, wybiórczy w tym, kogo kocha, i tak
mściwy, za skazuje na wieczność tego, kto w krótkim życiu mógł go obrazić? Z
całego stworzenia tylko człowiek jest taki. I tylko ludzkie są owe namiętności,
które religie przypisują stwórcy. W przyrodzie nie istnieją. Lew nie jest
wściekły, kiedy rozszarpuje gazelę, tylko po prostu głodny.
Czasami odnosiłem wrażenie, ze pięknem Nowego
Jorku cieszy się naprawdę niewielu. Poza mną, którego jedynym zajęciem były
przechadzki, i jakimiś żebrakami podejmującymi dyskusje z wiatrem, wszyscy,
których widywałem, robili wrażenie, jakby ich wyłącznym celem było przeżycie i
niedopuszczenie, aby cokolwiek ich przygniotło. Wciąż na polu walki, tocząc
jakąś wojnę.
Społeczeństwo, którego członkowie wyrażają
głęboką, wzajemną nieufność i w którym nie istnieje świadomość wspólnych dla
wszystkich wartości – odczuwanych, zanim jeszcze staną się spisanym systemem –
wciąż musi się odwoływać do prawa i sędziów, żeby regulować różne powstające w
jego łonie powiązania. Taka jest Ameryka: wszystkie stosunki społeczne, nawet
te najbardziej intymne, obciążone są ciągłą obawą przed możliwą interwencją
prawną. Zagrożenie jest trwałe, a adwokaci stali się straszakami każdego
związku opartego na miłości, współpracy czy zaufaniu.
Ja też przestałem pracować – dziennikarstwo
nic już dla mnie nie znaczyło – ale zamiast „cieszyć się emeryturą”, zacząłem
szukać czegoś, co nie różniło się bardzo od tego, czego szukali moi towarzysze:
jakiegoś spokoju. Wewnętrznego. Rak mi w tym pomógł. Była to dobra sposobność.
Wreszcie mogłem być mną bez wizytówki. Mogłem bez ograniczeń oddać się swej
prawdziwej naturze i cieszyć się tym. Co do tego nie ma wątpliwości: im
bardziej zbliżamy się do tego, kim naprawdę jesteśmy, tym stajemy się
szczęśliwsi. W każdym wieku. Należy jednak wiedzieć kim jesteśmy.
Niestety, nasza kultura – lub raczej
przemysł, przez który jest już zdeterminowana – mitologizuje młodość.
Przemieniła ona podeszły wiek w rodzaj choroby i zmusza ludzi starych- biedaków
– żeby byli inni, niż są, i udawali młodych. A przecież starość niekoniecznie jest
złem, a tym bardziej czasem żalu. Przeciwnie.
Ja też od niedawna jestem zafascynowana jego książkami. Tej jeszcze nie udało mi się przeczytać, ale napewno się skuszę.
OdpowiedzUsuńJa z kolei szukam teraz innych jego książek. Niestety w bibliotekach są mało dostępne.
OdpowiedzUsuńsanstatoro;-podoba mi się Twój komentarz książki,udało mi się ją wypożyczyć w bibliotece OCHOTA w Warszawie.Ta książka pojawiła się u mnie w czasie śmierci w rodzinie stąd
OdpowiedzUsuńduże emocje gdy ją czytałem...