środa, 20 kwietnia 2011

Archipelag GUŁag


„To co w życiu najważniejsze, wszystkie jego zagadki – zaraz ci tu nimi sypnę, chcesz? Nie szukajcie tego, co złudne – majątku, tytułów: żeby to zdobyć człowiek strzępi nerwy przez dziesięciolecia, a traci to – w ciągu jednej nocy. Żyj z poczuciem spokojnej wyższości nad życiem, nie bój się biedy, nie żałuj straconego szczęścia, przecież i tak – ani goryczy do dna, ani słodyczy do pełna. Już tego dosyć, że nie marzniesz, że głód i pragnienie pazurami nie rwą ci wnętrzności. Jeśli masz nieprzetrącony kręgosłup, jeśli obie nogi jeszcze chodzą, obie ręce się ruszają, oboje oczu widzi, a oboje uszu słyszy – to komu jeszcze tu zazdrościć? Po co? Zawiść zżera w końcu samego zawistnika. Przetrzyj oczy, przywróć czystość serca – i najwyżej sobie ceń tych, którzy cię kochają, którzy ci dobrze życzą. Nie krzywdź ich, nie obrażaj, z nikim z nich nie rozstawaj się w gniewie: toć nie wiadomo, czy to nie ostatni twój uczynek przed aresztowaniem i czy nie taki twój obraz zostanie w ich pamięci!...”
Aleksander Sołżenicyn, Archipelag GUŁag, t.1, cz.2.

piątek, 15 kwietnia 2011

Jacek Dehnel w Lublinie

Byłam przedwczoraj na spotkaniu autorskim z Jackiem Dehnelem, które odbyło się  w jednej z filii Miejskiej Biblioteki Publicznej. Okazało się, że nie ma chyba w naszym mieście zbyt wielu entuzjastów prozy Dehnela  ponieważ publiczność stanowiły głównie bibliotekarki. Była też mocna grupa okolicznych emerytek, które przerwały przedświąteczne, wiosenne porządki aby uczestniczyć w wydarzeniu - skoro coś się dzieje to trzeba tam być. Jedna z emerytek postanowiła nawet na minutę przed spotkaniem dowiedzieć się od sąsiadki co to za pisarz i jakie pisze książki. Powieści historyczne, romanse czy kryminały? Na tym widać wyczerpała się znajomość gatunków literackich starszej pani i nie uzyskawszy satysfakcjonujących wyjaśnień westchnęła:
- Te nowoczesne książki to nie dla nas.
- Dawniej były inne, za naszych czasów – przytaknęła inna emerytka.
Na spotkaniu pojawiło się też kilka młodych osób, prawdopodobnie studentów, którzy podczas spotkania zajęci byli głównie komentowaniem wygładu Dehnela oraz wyśmiewaniem się z emerytek.
Byłam jedna z nielicznych osób nie należących do żadnej z wyżej opisanych grup. Co więcej byłam tam jedną z niewielu miłośniczek literatury, a nawet prozy Jacka Dehnela. Lala to jedna z moich ulubionych książek. W dziadku Julianie odnalazłam wiele cech mojego nieżyjącego dziadka… o innym imieniu, a Lala w wielu momentach wydawała mi się wzorem wyemancypowanej kobiety. Ale miałam pisać o spotkaniu.
Jacek Dehnel jest człowiekiem młodym, przystojnym i szykownie ubranym. Na wstępie, jaj każdy pisarz, wstydliwie wyrzekł się tego miana. Nie wiem dlaczego oni się tak wstydzą odważnie zadeklarować: Nazywam się X i od 10 lat jestem pisarzem. Sam Dehnel powiedział, że piekarz piecze, a pisarz pisze. Skoro więc taki jest jego zawód to dlaczego tak się boi tego określenia. Nie wiedzieć czemu słowo „pisarz” w języku polskim obarczone jest takim patosem.
Niestety prowadząca spotkanie pani dyrektor biblioteki, słabo się przygotowała na to spotkanie. Nie miała ciekawych pytań, chyba wymyślała je na bierząco, a zdenerwowanie przyćmiło jej jasność myślenia. Z trudem wydukane trzecie z kolei pytanie - czy pisanie przychodzi mu lekko, czy też jest „ciężką rzeczą” - było ostatnim, które padło z jej ust, później już chyba wstydziła się odezwać.
Gość, niezrażony organizacją, dość obszernie opowiadał o sobie, swoim „warsztacie” i twórczości. Szybko porzucił pozory skromności, zaczął nawet sprawiać wrażenie odrobinę napuszonego, ale rozgrzeszam go, bo gdybym była pisarka i to dobrą to też chodziłabym dumna jak paw.
W drugiej części spotkania Dehnel przeczytał kilka swoich wierszy i obszerne fragmenty ostatniej powieści pt.: Saturn. Nigdy nie czytałam wierszy Dehnela, w ogóle rzadko czytuje poezję, ale ze zdziwieniem odkryłam, ze jego wiersze naprawdę mi się podobają. Maja moc, przemawiają do mnie. Saturn również zapowiada się niezwykle interesująco, na pewno poszukam tej książki przy najbliższej wizycie w bibliotece (czyli wkrótce).
Kiedy Jacek Dehnel czytał zapragnęłam zabrać go do domu…  Ach, gdyby ktoś mi tak czytał co wieczór przed snem. Wtedy na pewno byłabym szczęśliwa. Był to bowiem prawdziwy spektakl, uczta. Słuchanie jego interpretacji własnej twórczości to wspaniałe doznanie.
Generalnie spotkanie uważam za ciekawe, inspirujące do dalszych poszukiwań literackich, ale tylko przez osobę pisarza i jego twórczość. On sam zapewne nie uzna go za udane, bo rzeczywiście z tej perspektywy nie mogło takie być.