sobota, 20 lipca 2013

Spotkanie po latach

Nowa książka Johna Irvinga porusza temat lektur, które pomagają młodym ludziom, nastolatkom dorosnąć, zrozumieć swoje rozterki. Dla mnie takimi książkami były w pewnym sensie powieści Johna Irvinga. Zaczytywałam się nimi w liceum, były odskocznią, od czasami szarej, szkolnej rzeczywistości, bawiły. Może nie uczyły ale z pewnością jakoś wpływały na mój rozwój. Napisane bardzo przystępnym językiem, mało literackim ale też nie z ulicy, przesycone seksualnością, humorem, poszukiwaniem swojej tożsamości. Moją ulubioną książką tego autora był chyba Regulamin tłoczni win, ale inne również bardzo lubiłam.
Kiedy byłam na studiach wyszła powieść Zanim cię znajdę. Kupiłam ją w oryginale bo akurat dość intensywnie uczyłam się angielskiego. Until I Find You stoi teraz na mojej półce jak wyrzut sumienia – nie doczytałam jej do końca, a bardzo tego nie lubię. Do tej pory tkwi w niej zakładka. Utknęłam na 510 stronie, czyli już za połową, ale jej lekturę do tego etapu też wspominam jako udrękę. Dlaczego? Myślę, że po latach znalazłam odpowiedź na to pytanie sięgając po najnowszą powieść Irvinga pod tytułem W jednej osobie.

Tym razem udało mi się wytrwać do końca ale lektura nie była taką przyjemnością jaką powinna być. Czekałam do końca licząc na to, że jeszcze na tych stronach odnajdę starego dobrego Irvinga. Nie było go tam...
Książka opowiada o Billym Abbotcie. Narrator jest już starszym panem i z perspektywy lat opowiada o swoim życiu i o stawaniu się sobą, z naciskiem na kształtowanie się jego tożsamości seksualnej. Brzmi interesująco. Co wydarzyło się w życiu młodego, nastoletniego chłopca, że stał się on biseksualny? W czasach szkoły średniej William przeżywał zauroczenie swoim ojczymem, kolegą ze szkoły, tajemniczą panną Frost, bibliotekarką, która umiejętnie podsuwa mu literaturę. Chłopak fascynuje się teatrem amatorskim działającym w miasteczku, gdzie jego matka jest suflerką, a ciotka i dziadek Harry aktorami. Dziadek fantastycznie odtwarza wszelkie role kobiece.
 Pomysł ciekawy, niestety realizacja beznadziejna… Fabuła tej książki jest tak oddalona od życia, od sedna problemu i realizmu jak to tylko możliwe. Nagle okazuje się bowiem, że wszyscy mieszkańcy małego, amerykańskiego, prowincjonalnego miasteczka mają problemy natury seksualnej. Okazuje się, że w mieście aż roi się od osób transseksualnych, biseksualnych, homoseksualnych, transwestytów… Zapewne autorowi o to chodziło aby przedstawić problem w sposób przerysowany i komiczny, jednak zrobiło się od tego za gęsto, przestało być zabawnie, a zrobiło się żałośnie. Granica między zabawnie i żałośnie zawsze jest bardzo, bardzo cienka. Odważne, prowokacyjne opisy seksu, z których znamy Irvinga, w tej książce są odpychające.
W książce pojawiają się wątki dobrze znane z innych utworów tego autora np.: „Wielkie nadzieje” Dickensa, jako najważniejsza książka w życiu bohatera, czy zapasy.
Billy Abbot wychowywał się bez ojca, ale dużo o nim słyszał, opowiadał mu o nim jego dziadek, matka i wuj. W końcu Billemu uda się odnaleźć ojca w Hiszpanii. I co? Okazuje się, że został gejem…
W jednej osobie to próba zwrócenia uwagi na fakt, że ludzka seksualność posiada wiele odcieni i nawołuje do tolerancji. W moim przypadku osiągnięto skutek przeciwny do zamierzonego, jeśli jakikolwiek. Chętnie wymienię tę książkę lub po prostu sprzedam. Na pewno do niej nie wrócę i nie będę miała do niej sentymentu. 

Podsumowując: jeśli zastanawiasz się nad przeczytaniem tej książki to mogę Ci powiedzieć, że naprawdę nic nie stracisz nie czytając jej. Mi, fance dawnego Irvinga żal to pisać ale taka jest prawda. To był mój ulubiony pisarz…

John Irving, W jednej osobie, przeł. M. Moltzan-Małkowska, Pruszyński i S-ka, 2012.

poniedziałek, 20 maja 2013

Half Blood Blues, Esi Edugyan





Jest rok 1939, Berlin. Hieronimus Falk jest czarnoskórym Niemcem, trębaczem w zespole jazzowym. Ma dwadzieścia lat i jest bardzo uzdolniony. W skład zespołu Hot-Time-Swingers wchodzi jeszcze jeden Niemiec, Żyd oraz dwóch Afro-Amerykanów z Baltimore. Kiedy polityka nazistowskich represji zaostrza się Sidowii, Hireo i Chipowi udaje się zbiec do Paryża. Tam, w restauracji, Hiero zostaje aresztowany i ginie bez wieści. Obiecująca kariera muzyczna zostaje przerwana. Zespół rozpada się. W przyszłości tylko Chip będzie muzykiem. Sid uświadamia sobie, że nie ma wystarczająco talentu i nie potrafi grać bez Hiero.
Po latach Chip odwiedza Sida i namawia go do wyruszenia do Polski, ponieważ tam, jak sądzi, żyje Hiero. Jest rok 1992. Dwóm amerykańskim staruszkom Polska wydaje się miejscem nierealnym i jakby zamrożonym w czasie, kiedy reszta świata osiągnęła wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnego. Podróż po Polsce odbywają rozklekotanym PKS-em. Przyjaciele mają nadzieję na pogodzenie się z przeszłością. Chip publicznie oskarżył Sida o zdradę przyjaciela z powodu kobiety. To prowokuje Sida do przeanalizowania wydarzeń z przeszłości i powrotu pamięcią do tamtych dni w 1940 roku w Paryżu.
Powieść toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. Rozdziały opowiadające o przeszłości poprzeplatane są rozdziałami, w których akcja dzieje się 50 lat później. Powoli z tego melanżu wyłania się cała tragiczna historia jazzowego zespołu i jego członków. Narratorem jest Sid. Mówi specyficznym językiem, gwarą z Baltimore. Szczerze mówiąc, trochę mi to przeszkadzało w czytaniu ale można się szybko przyzwyczaić. Książka jest swego rodzaju eksperymentem stylistycznym. Rytm zdań ma odzwierciedlać muzykę jazzową. Być może, trudno mi to ocenić.
Książka ukazała się w 2011 roku i od razu było o niej głośno. Nominowano ją do kilku prestiżowych nagród, m.in. Bookera, którego nie dostała, za to uhonorowano ją Orange Prize. Co więcej zyskała sobie duże uznanie także wśród czytelników, spotkałam się z dużą dozą ochów i achów na zagranicznych blogach czy Goodreads. Ludzie wprost pieją z zachwytu nad tym dziełem. Nic więc dziwnego, że również i ja dużo sobie obiecywałam po tej książce. Niestety zawiodłam się. Mnie nie zachwyciła. Owszem, ma dość mocną stronę w postaci zakończenia, ale dla mnie jest to trochę przerost formy nad treścią. Autorka skupiła się na stronie formalnej utworu, kosztem jej fabuły. Bardzo byłam ciekawa jak to tak naprawdę było ze stosunkiem nazistowskich Niemiec do swych czarnoskórych obywateli,  a cała sprawa została przedstawiona na pół strony, ze względu na formę narracji jaka wykorzystała autorka.

Moja ocena: 3/6