wtorek, 22 maja 2012

Sándor Márai Dziennik



Od pierwszych stron tej książki wiedziałam, że obcuję, dotykam dzieła. Rzadko ma się takie odczucie. Od dłuższego czasu nie czytałam nic napisanego takim pięknym językiem. 

Przypomnijmy: Sandor Márai jest węgierskim pisarzem, który po wojnie wyemigrował z kraju najpierw do Włoch, później do Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie powrócił do ojczyzny. Oprócz prozy pisał też wiersze w początkach swojej pracy twórczej. Był również publicystą, co wyostrza zmysł obserwacji i analizy aktualnych wydarzeń. Widzimy to doskonale w jego Dzienniku, który jest zapisem refleksji na temat historii, dziejów Węgier,  jest tu analiza społeczeństwa, odrobina wspomnień. Márai pisał swój Dziennik w latach 1943 – 1989. Jest poniekąd kronikarzem najważniejszych wydarzeń XX-w. Na jego kartach najpierw ze zdziwieniem a potem z rozpaczą opisuje tragedię Żydów, upadek węgierskiego społeczeństwa, okrucieństwo wojny, konieczność porzucenia dotychczasowego życia i pracy po przejęciu władzy przez komunistów. Lęk przed rozpoczynającą się erą atomową. Układanie na nowo życia na obczyźnie i walka o własny język. Właśnie węgierskiej mowy brakowało mu tam najbardziej. Była to dla pisarza tragedia stracić kontakt z żywym językiem.  
Nie jest to dzieło utrzymane w tonie osobistym. Wiadomo z biografii autora, że w czasie wojny ratował Żydów, nie wspomniał jednak o tym w swoim dzienniku. Dopiero na końcu wspomina śmierć mieszkającej w Izraelu przyjaciółki i wspomnienie jak prowadził ją za rękę. Niewiele faktów z życia uda nam się wyłowić. Márai pisze o swoim rozwoju , o książkach jakie czyta, o swoim pisaniu, starości i podróżach.

„Starzenie obserwuję w sobie, na sobie tak jak coś w rodzaju przygody.”

Pisanie uważał za pracę jak każda inna, porównywał się z szewcem. Podchodził do tego z dyscypliną i skromnością. Narzucał sobie pewne rygory i skrupulatnie się ich trzymał. Praca jest dla niego wielką wartością i uważa, że należy pracować do śmierci. Tak też poniekąd było. Zadziwiające jest to, że zachował do późnej starości jasność myśli i nienaganny styl.
W końcowej części książki mamy przejmujący opis opiekowania się schorowaną, umierającą żoną. Teraz Márai jasno sobie uświadamia kim dla niego była i z wielkim bólem obserwuje jej rozpad i odejście. Przeżyli razem 62 lata. W tym miejscu zaczyna się wzruszający portret małżeństwa. 

„I jest taka piękna, w osiemdziesiątym siódmym roku życia jest piękna jak za młodu – ale inaczej „piękna”. Nie wiem na jak długo starczy mi sił, ale do ostatniej chwili chciałbym z nią być, pomagać jej, pielęgnować ją. Wszystko robić razem, posiłki, zabiegi higieniczne, trawienie, bo sama nie jest w stanie.”

Ciężko przeżywa śmierć Loli. Nagle wszystko traci dla niego sens. Postanawia porzucić pisanie prozy, bo przecież każdą linijkę pisał dla niej. Decyduje się kupić broń i przygotować na swoje pogorszenie stanu zdrowia i skrócić swoje ewentualne cierpienia i konieczność ciągłej opieki ze strony osób trzecich. Idzie nawet na kurs policyjny, umożliwiający mu chodzenie z bronią po ulicy. W krótkim czasie traci wszystkich swoich bliskich: żonę, adoptowanego syna i rodzeństwo.

Dziennik nie jest książką do przeczytania na raz. Przeczytanie całości zajęło mi chyba ponad dwa tygodnie. Czytałam po kawałku, z uwagą, przerywając lekturę Dziennika innymi książkami. Inaczej się nie da. Márai pisał, że uważne czytanie jest bardziej wymagające i trudniejsze niż pisanie. Myślę, że tak właśnie jest z tą książką. Poza tym nie jest to utwór optymistyczny. Od pierwszych stron autor myśli o śmierci, tym bardziej, że prowadzenie dziennika poprzedzała ciężka choroba, która w dużym stopniu zmieniła jego perspektywę. Warto zaznaczyć, że w Polskim wydaniu znalazła się ok. jedna piata materiału pozostawionego przez autora swemu przyjacielowi i wydawcy. Tłumaczka, która dokonała wyboru dokonała więc pewnej kreacji.
Zachęcam do czytania z nadzieją, że lektura Dziennika, zainspiruje was do sięgnięcia również po prozę tego autora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz