wtorek, 12 lutego 2013

Excelsior



W tym roku Walentynki proponuję spędzić w kinie. Nowy film, Poradnik pozytywnego myślenia Davida O. Russella, jest świetnym sposobem na spędzenie tego dnia. Nie jest to jednak kolejna sztampowa komedia romantyczna. To niebanalna historia miłosna. Film jest nominowany do tegorocznego Oscara aż w ośmiu kategoriach! Rzadko się zdarza, żeby komedia zdobyła takie uznanie krytyków. Postaram się nie zdradzać szczegółów.

Pat wraca do domu po pobycie w szpitalu psychiatrycznym, gdzie trafił po tym jak dotkliwie pobił nauczyciela historii ze szkoły, w której pracował. Zdiagnozowano u niego chorobę afektywną dwubiegunową, czyli miewa stany maniakalne i depresyjne. Diagnozę świetnie oddaje huśtawka nastrojów w filmie. Ostre, gwałtowne sceny poprzeplatane są ze spokojniejszymi. 

 Rzecz się dzieje w Filadelfii. Wszyscy podchodzą z rezerwą do Pata i nie ułatwiają mu poskładania sobie życia. A stara się on nie załamywać, nie poddawać mimo, że zawalił mu się cały świat – stracił żonę, pracę, szacunek i zdrowie psychiczne. Przyznajmy, że jest co składać i porządkować. Bez odpowiedniej filozofii życiowej podołanie takiemu zadaniu wydaje się niemożliwe, a przynajmniej bardzo trudne. Pat zaczyna od czytania lektur szkolnych… Chce wiedzieć czego uczy jego żona. W międzyczasie poznaje Tiffany – szwagierkę swego przyjaciela. Ich pierwsze spotkanie, a potem rozmowa na temat skutków ubocznych leków psychotropowych to chyba moje ulubione sceny filmu. Nowa znajoma pomoże mu odzyskać ukochaną żonę, jeśli on pomoże jej. 





Na uwagę zasługuje świetna gra aktorska. Z resztą, z pewnością, właśnie aktorzy mieli być magnesem przyciągającym widzów do kin. Oprócz Bradleya Coopera, świetnie grającego rolę Pata, mamy młodziutką i zdolną Jennifer Lawrence, której nazwisko nie schodzi z ust części krytyków filmowych, zwłaszcza tej męskiej. Niezwykle interesująco skonstruowana jest rola ojca Pata, grana przez wspaniałego Roberta De Niro. Ojciec obwinia się, że spędzał więcej czasu z bratem Pata, a jemu poświęcał zbyt mało uwagi. Być może to było przyczyną tego kim stał się syn. Chce to naprawić i pomóc synowi stanąć na nogi. Robi to, co prawda, w specyficzny sposób, ale jakże skuteczny!




Humor w tym filmie nie jest podany na tacy, nie mamy potopu gagów. Naprawdę komediową rolę gra chyba jedynie Chris Tucker - Danny jest przyjacielem Pata ze szpitala. Przeważają nienachalne żarty sytuacyjne. Sala kinowa nie wybucha co chwilę śmiechem. A jednocześnie jest nam wesoło kiedy wychodzimy z kina. Dlaczego? Dlatego, że jest to bardzo pozytywny obraz. Tchnący nadzieję i skłaniający na spojrzenie na wszystko z dystansu. To film terapeutyczny, jak mówią o nim niektórzy. Coś w tym jest. 

Niestety, film nie jest jednolicie dobry. Można wyraźnie podzielić film na dwie części. Pierwsza jest niebanalna, ciekawa, sprawiająca, że myślimy „to nie może być amerykańska komedia romantyczna!”, super film. Druga część jest już bardziej przewidywalna, wtórna,  chociaż nadal przyjemnie się to ogląda. Film kręcony początkowo w tonacji szarości, nagle nabiera kolorów i tempa, ale traci na swej oryginalności.
Warto dodać, że scenariusz powstał na podstawie powieści The Silver Linings Playbook Matthew Quicka. Książki nie czytałam, autora nie znam. Znalazłam o nim informacje, że zdobywa nagrody i pisze bestsellery. Prawdopodobnie po sukcesie filmu zostanie przetłumaczony na polski i wypromowany. A wygląda on tak:



Tak czy inaczej, film mi się podobał. Byłam podbudowana po jego zakończeniu, dobrze się bawiłam i dlatego niemal od razu zabrałam się za pisanie notatki na jego temat na bloga. Odkąd ten blog istnieje zdarzyło mi się to dopiero po raz drugi. Już sam ten fakt o czymś świadczy… Tylko nie wiadomo o czym. Nie uważam jednak, że film zasłużył na osiem Oscarów. Na pewno nie, ale to dobrze, że został tak wyróżniony. Czeka na niego wielu widzów na całym świecie, mimo że jak na warunki amerykańskie to kino wręcz niszowe. Kręcono go zaledwie 33 dni, jego budżet szacowany jest na „ „zaledwie” 21 milionów dolarów, co przy budżetach innych oscarowych produkcji jest kwotą „śmiesznie małą” – Lincoln -  50 milionów; Les Miserables – 61 milionów; Życie Pi – 120 milionów!

Tak na marginesie, ciekawa jestem co Ang Lee zrobił z jedną z moich ulubionych książek, ale obawiam się, że Życie Pi w wersji hitu kinowego może mnie dotkliwie zawieść.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz