niedziela, 22 stycznia 2012

Nic nie zdarza się przypadkiem

Zdarzyło mi się coś naprawdę niezwykłego. Czytając książkę miałam wrażenie, że ktoś spisał moje poglądy i refleksje i wyraził je słowami lepiej niż ja bym potrafiła to zrobić. Nie tylko z tego powodu uważam książkę Nic nie zdarza się przypadkiem Tiziano Terzani za doskonałą.

Terzani włoski dziennikarz, podróżnik, korespondent wojenny. Przez wiele lat mieszkał w Azji. Bystry obserwator rzeczywistości, dowiaduje się w wieku 60 lat, że ma raka. Jedzie więc do Nowego Jorku, do renomowanego ośrodka, zajmującego się leczeniem raka. W rękach najlepiej wykształconych specjalistów, posługujących się najnowocześniejszym sprzętem, pacjent jest poddawany terapii chirurgicznej, przyjmuje chemioterapię i radioterapię. Wielka chęć życia spowodowała, że pomimo, że Terzani wybrał medycynę zachodnią, coś go znowu gnało w świat, w poszukiwaniu lekarstwa na raka i terapii alternatywnych. Podróżujemy razem z Terzanim i obserwujemy świat jego oczami. Dzięki „lekarzom” i uzdrawiaczom jakich spotykamy po drodze dowiadujemy się, że istnieje wiele podejść do choroby i leczenia. Większość terapii alternatywnych podchodzi do człowieka holistycznie, choroba jest wynikiem zachwianiem wewnętrznej równowagi, więc leczenie polega na przywróceniu tej równowagi. Sposoby na to są rozmaite.
Terzani uczy się qigong, odwiedza we Włoszech słynnego homeopatę, wyrusza do Azji. Spotyka specjalistów od ajurwedy, robi kurs reiki, w Tajlandii poddał się modnej terapii polegającej na oczyszczaniu jelita grubego, był pierwszym pacjentem Piramidy Azji na północy Filipin, spędził tydzień z zielarzem-magiem, poznał obrzydliwie bogatego Chińczyka w Hongkongu, który postanowił przed śmiercią pozostawić ludzkości lekarstwo na raka, była też muzykoterapia, Terzani próbuje również znaleźć odpowiedź na pytanie „Kim jestem?” przebywając przez trzy miesiące w aśramie w Indiach. W końcu trafia do samotni w Himalajach, gdzie szuka spokoju wewnętrznego. Podczas tej podróży odkrywa, jak wielką moc ma nastawienie psychiczne pacjenta i wiara w siłę terapii.
Choroba paradoksalnie nie jest czymś tylko złym. Pozwala Terzaniemu zatrzymać się w biegu, wyrwać z codziennego kieratu i przyjrzeć się sobie. Wreszcie okazało się, że ma czas na długie spacery i czytanie. Choroba zmienia życie Terzaniego na lepsze, odnajduje swoją drogę i może bardzo świadomie przygotować się do odejścia.
Pobyt w Nowym Jorku daje Terzaniemu również możliwość przyjrzenia się z dystansu, dziennikarskim okiem nowoczesnemu stylowi życia, za którym podąża cały świat. Widzimy kraj głębokich podziałów między bogatymi a biednymi, kraj gdzie rodzina nie jest już żadną wartością, ludzie są coraz bardziej samotni i nieszczęśliwi, kraj, w którym nikt nie jest tym za kogo się uważa i wiedzie życie tymczasowe. Powiększa się rzesza młodych ludzi, którzy przegrali wyścig szczurów, wypadli poza margines życia społecznego. Ameryka jawi nam się jako Gułag tylko z lepszym jedzeniem (określenie taksówkarza wiozącego Terzaniego do szpitala). Ludzie pracują od świtu do nocy żeby zapewnić sobie jako takie życie. Rosną nasze potrzeby, ciągle czegoś chcemy, musimy coś mieć, więc musimy pracować więcej. A korzyści z wypruwania sobie żył przez rzesze ludzi czerpie tak naprawdę tylko garstka. Ludzie stają się robotami, coraz mniej świadomymi, bo kto ma teraz czas myśleć, zadawać sobie pytanie „Kim jestem?” 

Jakiś czas po przeczytaniu jadąc samochodem słyszałam w radio audycję o książkach i Internecie. Ludzie dzwonili do studia i mówili, że szukają informacji tylko w Internecie, bo to szybko i łatwo, a kto teraz ma CZAS na to żeby iść do biblioteki i wertować książki. Nie wspominając już o czytaniu dla przyjemności. Pomyślałam, że z jednej strony to jest tylko wymówka, jeśli ktoś lubi czytać to zawsze znajdzie na to czas. O tym wiemy. Ktoś mówi, że nie ma kiedy czytać, ale świetnie zna fabułę i najnowsze wydarzenia z wszystkich durnych seriali plus plotki o aktorach. Z drugiej jednak strony ulegamy tej modzie na gonitwę. Ciągle nam się spieszy, ciągle pracujemy. To teraz takie modne, trendy.
Zdenerwowała mnie ta audycja i zmieniłam stację. I znowu bingo – rozmowa o wieku emerytalnym. Pracujmy coraz dłużej! Do samej śmierci. Po co nam jałowe życie na emeryturze, mamy się zajmować na starość wnukami? Skąd! Odkryjmy drugą młodość. Uprawiajmy sporty, romansujmy, uprawiajmy seks w wieku stu lat i PRACUJMY. Zagłuszajmy do ostatniej chwili swoją świadomość. Po co nam czas na myślenie, proste cieszenie się życiem, czytanie.
Zastanawiam się kto nam indukuje takie potrzeby? Pewnie rynek, wszystko jest towarem na sprzedaż. Nowoczesny styl życia powoduje choroby, których leczenie jest również usługą na sprzedaż. I to bardzo dochodową. Terzani potrzebował ciężkiej choroby, zagrożenia życia żeby zdać sobie sprawę, że sam jest trybikiem w tej maszynie. Od zachorowania przestał być dziennikarzem, a skupił się na sobie. Ostatnia podróż po świecie stała się tak naprawdę jego największą wewnętrzną podróżą.
Nie dajmy się zwariować!

Napisałam na wstępie, że Nic nie zdarza się przypadkiem to książka doskonała. Uzasadnię to w punktach:
1.    Dobrze się czyta = jest dobrze napisana;
2.    Ma wartość informacyjną – dowiadujemy się czegoś nowego;
3.    Zapewnia rozrywkę – niebezpiecznie wciągająca rzecz;
4.    Skłania do refleksji.
Książka ta sprawiła, że zastanowiłam się nad swoim czasem i dostrzegłam wiele dobrego w mojej obecnej sytuacji. W pewnym stopniu mnie to zmieniło. To wielka wartość tej książki. Dlatego serdecznie ją polecam wszystkim miłośnikom książek, a także tym wszystkim ścigającym się szczurom. Książka ma 718 stron. Może ktoś jednak znajdzie trochę czasu, a przede wszystkim chęci żeby zastanowić się nad swoim życiem, postępem, który wiedzie nas na manowce i wieloma innymi kwestiami.

Moja ocena 6/6

I jeszcze garść cytatów z książki:

- Dlatego podróżowanie niczemu nie służy. Jeśli ktoś nie ma nic w środku, nie znajdzie też nic na zewnątrz. Daremnie szukać po świecie czegoś, czego nie można odnaleźć w sobie.

Wspaniałe te wizje Stworzenia! Stworzenie, które staje się teraz, które staje się nieustannie. Nie stworzenie zagubione w czasie, dokonane w sześć dni. Nie mężczyzna stworzony przed kobietą! I nie człowiek stworzony na obraz i podobieństwo stworzyciela! Naprawdę jest zupełnie odwrotnie: to człowiek wymyślił stworzyciela na swój obraz i podobieństwo. Czymże innym może być, jeśli nie projekcją „Ja” i jego namiętności, ów bóg różnych religii, zazdrosny o innych bogów, wybiórczy w tym, kogo kocha, i tak mściwy, za skazuje na wieczność tego, kto w krótkim życiu mógł go obrazić? Z całego stworzenia tylko człowiek jest taki. I tylko ludzkie są owe namiętności, które religie przypisują stwórcy. W przyrodzie nie istnieją. Lew nie jest wściekły, kiedy rozszarpuje gazelę, tylko po prostu głodny.

Czasami odnosiłem wrażenie, ze pięknem Nowego Jorku cieszy się naprawdę niewielu. Poza mną, którego jedynym zajęciem były przechadzki, i jakimiś żebrakami podejmującymi dyskusje z wiatrem, wszyscy, których widywałem, robili wrażenie, jakby ich wyłącznym celem było przeżycie i niedopuszczenie, aby cokolwiek ich przygniotło. Wciąż na polu walki, tocząc jakąś wojnę.
Społeczeństwo, którego członkowie wyrażają głęboką, wzajemną nieufność i w którym nie istnieje świadomość wspólnych dla wszystkich wartości – odczuwanych, zanim jeszcze staną się spisanym systemem – wciąż musi się odwoływać do prawa i sędziów, żeby regulować różne powstające w jego łonie powiązania. Taka jest Ameryka: wszystkie stosunki społeczne, nawet te najbardziej intymne, obciążone są ciągłą obawą przed możliwą interwencją prawną. Zagrożenie jest trwałe, a adwokaci stali się straszakami każdego związku opartego na miłości, współpracy czy zaufaniu.

Ja też przestałem pracować – dziennikarstwo nic już dla mnie nie znaczyło – ale zamiast „cieszyć się emeryturą”, zacząłem szukać czegoś, co nie różniło się bardzo od tego, czego szukali moi towarzysze: jakiegoś spokoju. Wewnętrznego. Rak mi w tym pomógł. Była to dobra sposobność. Wreszcie mogłem być mną bez wizytówki. Mogłem bez ograniczeń oddać się swej prawdziwej naturze i cieszyć się tym. Co do tego nie ma wątpliwości: im bardziej zbliżamy się do tego, kim naprawdę jesteśmy, tym stajemy się szczęśliwsi. W każdym wieku. Należy jednak wiedzieć kim jesteśmy.

Niestety, nasza kultura – lub raczej przemysł, przez który jest już zdeterminowana – mitologizuje młodość. Przemieniła ona podeszły wiek w rodzaj choroby i zmusza ludzi starych- biedaków – żeby byli inni, niż są, i udawali młodych. A przecież starość niekoniecznie jest złem,  a tym bardziej czasem żalu. Przeciwnie.



3 komentarze:

  1. Ja też od niedawna jestem zafascynowana jego książkami. Tej jeszcze nie udało mi się przeczytać, ale napewno się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z kolei szukam teraz innych jego książek. Niestety w bibliotekach są mało dostępne.

    OdpowiedzUsuń
  3. sanstatoro;-podoba mi się Twój komentarz książki,udało mi się ją wypożyczyć w bibliotece OCHOTA w Warszawie.Ta książka pojawiła się u mnie w czasie śmierci w rodzinie stąd
    duże emocje gdy ją czytałem...

    OdpowiedzUsuń